PRZEWRÓT ROGERIAŃSKI

czyli terapia skoncentrowana na osobie

Nie trzeba uczyć żołędzia jak ma wyrosnąć w drzewo dębowe, ale jeżeli dana mu jest taka szansa, jego możliwości rozwiną się. Podobnie jest i z jednostką ludzką: gdy dane jej są szanse, przejawia tendencję do rozwoju swych człowieczych potencji. (…) Jak każdy żywy organizm, istota ludzka potrzebuje sprzyjających warunków do przekształcenia się z „żołędzia w dębowe drzewo”. Potrzebuje atmosfery ciepła, obdarzającego ją poczuciem wewnętrznego bezpieczeństwa i wewnętrznej wolności, gwarantującego możność wyrażania prawdziwych swoich uczuć i myśli, możność wypowiadania siebie.

Karen Horney

Nowa roślina w ogrodzie psychoterapii

Cofnij się w wyobraźni kilka wieków wstecz, do epoki, w której seksualność jest tematem tabu, gdzie obowiązują purytańskie zwyczaje i przekonania. Stań na dziedzińcu miasta. Zauważ, że ktoś tańczy na rurze w skąpym odzieniu. Poczuj przez chwilę klimat tego zjawiska. Jakie komentarze budzi? Jak jest oceniane? Z jakimi reakcjami się spotyka?

Teraz możesz przeczuwać, czym była koncepcja terapii skoncentrowanej na kliencie Carla Rogersa pośród przekonań terapeutycznych XX wieku. „Szokująca”, „nie do przyjęcia”, „naruszająca dotychczasowy porządek” – to tylko niektóre słowa, które przychodzą mi do głowy. Dziś wszystkie znaczące nurty psychoterapii uznają odkrycia Rogersa za ważne czynniki zmiany terapeutycznej, jednak w czasach, w których wyrosły, bynajmniej nie było to oczywiste1.

Gdybyśmy przenieśli się na chwilę do poprzedniego stulecia, napotkalibyśmy dwa główne poglądy dotyczące psychologicznych uwarunkowań człowieka. Z jednej strony człowiek postrzegany jako rządzony nieświadomymi popędami (psychoanaliza), z drugiej zaś kierowany bodźcami zewnętrznymi (behawioryzm). Pośród takiego rozumienia pojawia się coraz wyraźniej trzeci głos.

Głos rozkwitającej psychologii humanistycznej, który woła: „Hej, człowiek to coś więcej niż nieświadomość i reaktywność na bodźce! Człowieka nie da się ująć w prostych kategoriach! Człowiek nie jest zepsuty, nie trzeba go naprawiać! Ma w sobie potencjał, ma zdolność dokonywania wyborów i kreowania swojego życia!” W ten głos wpisuje się terapia skoncentrowana na kliencie (osobie).

Korzenie zawodowe

Z jakich doświadczeń rodzi się nowy nurt psychoterapii? Mówiąc o korzeniach teorii Rogers opisuje dwa ważne procesy terapeutyczne. Co ciekawe, w obu doświadczył pewnej porażki. Te „nieudane” spotkania pozostawiły po sobie pytania, na które w dalszej karierze zawodowej próbował odpowiedzieć. Pierwsze dotyczyło pracy z młodym piromanem. Zadowolony z efektów spotkań z przebywającym w areszcie rozmówcą, które doprowadziły do powiązania konfliktu seksualnego z czynami przestępczymi (co według ówczesnego mistrza Healy’ego powinno położyć im kres), doznał szoku, gdy ów młody człowiek, zaraz po warunkowym zwolnieniu, wpadł w te same kłopoty. Od tego momentu w Carlu pojawia się głos pytający czy dotychczasowe teorie są skuteczne, czy osoby uznane za autorytety mogą się mylić i czy możliwe jest odkrycie nowej wiedzy o człowieku. Te pytania nie opuszczą go już do końca życia2.

Niedługo potem Rogers pracował z matką nad jej relacją z synem, którego odrzucała, co usilnie próbował jej uświadomić. Po wielu spotkaniach ustalili, że pomimo starań obu stron, rozmowy nie przyniosły pożądanego efektu i należałoby ich zaprzestać. Wówczas kobieta poprosiła o spotkania poświęcone jej samej. Zaczęła opowiadać o własnych problemach i tym razem terapia okazała się skuteczna. To wydarzenie przyczyniło się do przekonania, że klient sam wie najlepiej którędy prowadzi jego droga3. I tak na ścieżce doświadczenia wyłaniała się nowa koncepcja głosząca, że kiedy towarzyszy się ludziom w ich problemach z życzliwością, szczerością i współczuciem, coś się w nich zmienia. Zaczynają bardziej pozytywnie postrzegać i odnosić się do siebie, widzieć i nazywać więcej, są zdolni do pełniejszego doświadczania, zbliżają się do tego, jacy chcą być. Kontakty terapeutyczne nieustannie potwierdzały tę obserwację.

Korzenie osobiste

Trudno wyobrazić sobie, aby teoria wyrosła w oderwaniu od jej twórcy. Warto zatem zapytać jak osobista historia życia Rogersa wpłynęła na jego przekonania terapeutyczne? W tym kontekście ważne wydaje się rygorystyczne wychowanie rodzinne, które wymuszało stosowanie się do wielu zasad, a także znacząco ograniczało życie towarzyskie, generując samotność. Carl pochodził z rodziny bardzo religijnej o surowych zasadach moralnych, w której dostęp do przyjemności i rozrywki uważany był za co najmniej niepożądany. Echo surowych zasad domowych pobrzmiewa w koncepcji warunków własnej wartości (o których za chwilę), a relacja terapeutyczna, u podłoża której leży autentyczny kontakt z drugim człowiekiem, odpowiada na ból izolacji tak bliski wielu nam współczesnym.

Zainteresowanie nauką, badaniami naukowymi i zamiłowanie do sprawdzania swoich terapeutycznych hipotez, Rogers zawdzięczał wczesnej fascynacji rolnictwem i odkrywaniem zależności w dziedzinie przyrody. Był wierny przekonaniu, że „fakty zawsze są sprzyjające”, nawet wówczas, gdy badania odbiegały od wymarzonych efektów. Co wyrosło z doświadczeń osobistych i zawodowych?

Pień teorii

Czy nie jest czymś zadziwiającym, że człowiek uczy się chodzić? Z perspektywy dorosłego to czynność oczywista, ale z perspektywy dziecka zdaje się to wyglądać nieco inaczej. Po co stawać na własne nogi kiedy chód jest jeszcze niestabilny, a raczkowanie umożliwia pewniejszą i szybszą eksplorację świata? A jednak dziecko ma wrodzony napęd by podciągać się przy meblach, stawiać niepewne kroki, a potem biegać. Podobnych przykładów z życia można podać wiele.

Ten wrodzony pęd Rogers nazwał tendencją aktualizacyjną bądź organizmiczną, właściwą wszystkim organizmom żywym. Wewnątrz nas kryje się motywująca siła, która sprawia, że rozwijamy się dobrym kierunku. Co to znaczy? Pamiętasz metaforę żołędzia z cytatu umieszczonego na wstępie? Jeśli tylko żołądź upadnie na żyzną ziemię, zacznie rozwijać się w dąb. Nie trzeba żołędzia uczyć jak być dębem, wystarczy dobra gleba. Ta wewnętrzna potencja bycia drzewem tkwi w nim samym i jeśli tylko znajdzie odpowiednie warunki, zacznie rozwijać się zgodnie ze swoim potencjałem.

Gdybyśmy zamiast o dębie zaczęli mówić o człowieku, okazałoby się, że wewnątrz każdego z nas znajduje się motor rozwojowy, którego uruchomienie, pociągnie nas w najlepszym możliwym kierunku, do stawania się sobą. Człowiek motywowany tą wewnętrzną tendencją do rozwoju, dokonuje wyborów zgodnych ze sobą, prospołecznych. Tak rozwijają się jednostki, ale też grupy, a nawet całe społeczeństwa. Dlaczego zatem niektóre z naszych wyborów wydają się temu przeczyć?

Żołądź bez żyznej gleby

Aby odpowiedzieć na to pytanie należałoby sprawdzić, co się dzieje z rośliną, która nie ma odpowiedniej gleby, której liście nie znajdują miejsca dla wzrostu, a korzenie blokuje beton, która nie ma wystarczającej ilości wody… Taka roślina będzie walczyć o byt zmieniając kierunek wzrostu na taki, jaki jest możliwy. Być może wyrośnie krzywo, być może nie osiągnie swojej optymalnej wielkości, ale w dalszym ciągu będzie rosła i wybierała najlepszą możliwą drogę swojego rozwoju. Dla człowieka takim kiepskim otoczeniem są warunki własnej wartości. Czym są owe warunki? To nic innego niż to, jaki nie mogłeś być.

Dziecko szybko uczy się co robić, a czego nie robić, aby zyskać aprobatę ważnych osób. Jeśli nie będę chciał pocałować babci, bo ma kłujące wąsy; albo powiem, że nie podoba mi się prezent od niej, to rodzice będą niezadowoleni. Jeśli nie będę się zgadzać z tatą, powie, że pyskuję i będzie awantura. Jeśli rzucę się na środku sklepu, bo chcę lizaka, mama będzie wściekła. Więc mimo ogromnej chęci ucieczki od babci, powiedzenia ojcu co myślę czy rzucenia się na sklepową posadzkę, nie zrobię tego. W ten sposób zamiast być sobą, robimy różne rzeczy by być, lub nie być, takim, jakimi chcieli nas widzieć inni.

Jeśli wyobrazimy sobie dziecko, które ma takich warunków wiele i są one stawiane w sposób bezwzględny, na przykład jeśli nie zgadza się ze zdaniem rodzica, próbuje coś wyjaśnić lub się obronić, jest obrażane, wyśmiewane, oceniane, rodzic nie odzywa się do niego lub karze je w sposób fizyczny, nauczy się wówczas, że nie wolno wyrażać swojego zdania. Jego psychiczny świat będzie rządzony regułą: nie wolno mi myśleć po swojemu, nie wolno mi sprzeciwiać się opinii innej osoby, inni wiedzą lepiej, nie mogę okazywać złości itp. Te wewnętrzne, nierzadko nieuświadomione przekonania, mogą rozciągnąć się na inne osoby i sytuacje, przeszkadzać w byciu sobą oraz realizowaniu swojego potencjału. Doświadczenie niezgody pozostanie skłócone z zaszczepionym obrazem siebie, który mówi nie możesz się nie zgadzać. W takiej sytuacji wygrywa tendencja do zachowania spójnego obrazu siebie, ale oznacza to równocześnie, że część doświadczeń pozostanie nieusymbolizowana, nie znajdzie dla siebie nazwy ani miejsca, nie będzie można tego przeżywać i z tego czerpać, nie będzie można reagować na pewne wydarzenia odmiennym zdaniem czy złością. W niektórych sytuacjach nie będzie wolno być sobą4.

Warunki własnej wartości mogą być przeróżne. Jeśli chcesz przełożyć teorię na życie, zatrzymaj się na chwilę w czytaniu i pomyśl jaki musiałeś być, a jaki być nie mogłeś, aby zyskać aprobatę, uwagę czy uznanie ważnych osób: rodziców, opiekunów, wychowawców, rówieśników… W ten sposób możesz znaleźć przeszkody jakie stawiano na twojej drodze rozwoju. Co z tego w jakiś sposób jest nadal obecne w twoim życiu? Co hamuje twoje szczere reakcje, twój potencjał bycia sobą?

Żyzna gleba relacji

Jak w tej sytuacji może pomóc psychoterapia? Skoro człowieka nie trzeba naprawiać, to co jako psychoterapeuci mamy robić? Stworzyć odpowiednie warunki rozwoju. Relacja terapeutyczna ma być żyzną glebą, w której rozwój osoby, nie będzie hamowany. Dzieje się to poprzez trzy sposoby bycia z drugą osobą: autentyczność, akceptację i empatię, znane w świecie jako triada rogeriańska. No dobra, ale jak rozumieć te trzy wytyczne?

Zacznijmy od autentyczności. Co to znaczy być autentycznym w kontakcie z drugim człowiekiem, który siada naprzeciwko mnie w gabinecie? Przychodzi mi do głowy historia o Gandhim, do którego pewnego razu przyszła zrozpaczona matka prosząc, aby powiedział jej synowi by ten nie jadł cukru. Mistrz polecił im wrócić dwa tygodnie później. Po tym czasie zwrócił się do chłopca mówiąc: „Nie jedz cukru”. Zaskoczona kobieta zapytała czy nie mógł powiedzieć tego podczas ich pierwszego spotkania. „Nie, ponieważ wtedy sam jadłem cukier”. Czymś takim jest dla mnie autentyczność. Bynajamniej nie chodzi o słodycze, ale o to, by to co mówię, było zgodne z tym, co dzieje się w środku mnie. Aby moje komunikaty były spójne z tym co czuję i robię, moja reakcja z tym, co rzeczywiście przeżywam. To wymagające zadanie. To oznacza, że moje interwencje wobec drugiej osoby muszą być szczere, że nie mogę się schować za maską profesjonalisty. To oznacza podjęcie ryzyka bycia sobą z drugą osobą. Oznacza to również, że mam gotowość odsłonięcia kwałka siebie w relacji. Terapeutom skoncentrowanym na osobie zdarza się powiedzieć, co przeżywają w kontakcie z klientem. Nie oznacza to oczywiście, że zamieniają oni sesje psychoterapeutyczną w swój własny czas zwierzeń i nieustannie dzielą się wszystkim, co się w nich pojawia. Mogą jednak ujawnić coś z osobistego doświadczenia.

Powiedzmy, że pewnego dnia podczas spotkania odpływam na chwilę myślami gdzieś daleko. Osoba z którą rozmawiam zauważa to i pyta: „czy mnie pani słucha?”. Załóżmy, że odpowiadam niezgodnie z moim wewnętrznym doświadczeniem: „Ależ tak, oczywiście, cały czas pana słucham”. Co może dziać się wówczas w moim rozmówcy? Być może poczuje jakiś nieokreślony dyskomfort: „mówi, że mnie słucha, ale ja tego nie czuję”. W najlepszym wypadku dalej będzie snuł swoją opowieść, może jednak mieć też doświadczenie pomieszania, bycia mało ważnym czy nieinteresującym. Jeśli takich sytuacji będzie wiele, pozostanie niejasne, i być może również nienazwane, poczucie, że coś tu nie pasuje. W naszej wspólnej historii to poczucie może stać się rodzajem dystansu, barierą uniemożliwiającą pełne spotkanie. Może jednak zdecyduję się obnażyć mój obecny stan i powiem, co się w tym momencie ze mną działo: „Rzeczywiście przez chwilę myślałam o innej sprawie, przepraszam, teraz jestem już przy panu z gotowością by słuchać”. Co może się wydarzyć po takim komunikacie w drugiej osobie? Może gdy to, co odczuwa jako nieobecność, znajdzie potwierdzenie, będzie mogła bardziej zaufać swoim odczuciom? Może doświadczy, że można popełnić błąd, powiedzieć o nim i jednocześnie być w porządku oraz nie zniszczyć relacji? A może się zezłości i odkryjemy, że doświadczenie niebycia słuchanym ma swoją długą historię w jej życiu i będziemy mogli się tym zająć? Nie wiem co się wydarzy, bo spotkanie dwóch osób zawsze jest tajemnicą, ale wiem, że jeśli odważę się być prawdziwa, możemy doświadczyć czegoś żywego i ważnego.

Kolejnym składnikiem żyznej gleby jest akceptacja. Jest to postawa pod tytułem: „cenię cię jako człowieka, zależy mi na tobie”. To nie: „cenię cię kiedy ty…” Ani nie: „będę się o ciebie troszczył jeśli…” To coś bezwarunkowego. Przyjmuję cię takiego, jakim jesteś. Nie chcę cię naprawiać ani poprawiać. Mam zaufanie do twoich wyborów, do procesu twojego rozwoju… Niezależnie od tego co robisz i czy mi się to zachowanie podoba czy nie, niezależnie od tego czy ty sam siebie cenisz, ja niezmiennie pozostaję przy akceptacji. W przeszłości stawiano ci tak wiele wymagań, mówiono ci jaki masz być i jaki być nie masz. Teraz chcę być z tobą takim, jaki jesteś.

Bezwarunkowość może przełamać błędne koło stawianych wcześniej warunków własnej wartości. Jeśli ja przyjmę cię ze wszystkimi emocjami, doświadczeniami, wartościami, to może po pewnym czasie ty sam przyjmiesz taką postawę wobec siebie? Brzmi pięknie, sielankowo, ale nieco nierealistycznie? Czy muszę lubić wszystkie osoby, z jakimi spotykam się w gabinecie? Z reguły lubię, ale akceptacja to jeszcze więcej i inaczej niż to. Pewien terapeuta powiedział o swoim kliencie: „Nie lubię go, ale jego los bardzo mnie obchodzi”5. Mogę mieć inne wartości, mogę mieć różne uczucia, ale osoby, które spotykam w gabinecie terapeutycznym nie są mi obojętne, obchodzi mnie ich los.

Na deser została empatia. Zechcesz odszukać w pamięci taki moment, gdy czułeś się głęboko zrozumiany przez drugą osobę? Jakie było to doświadczenie? Co czułeś? Co przeżywałeś w tym momencie? Jeśli udało ci się przywołać wspomnienie bycia zrozumianym i poczuć rodzaj ciepła i ulgi jaki niesie ze sobą taka obecność życzliwego człowieka, wystarczy to za cały akapit o empatii.

Niemniej zostańmy jeszcze przez chwilę przy tym, jak rozumiał ją sam Rogers. Być empatycznym oznaczałoby dla niego nie tyle słuchanie o czyjejś podróży i zachwyt nad zdjęciami z ciekawych miejsc, co podróżowanie tym samym pociągiem i wspólne przeżywanie wyłaniających się krajobrazów i zdarzeń. Empatyczny terapeuta przeżywa świat klienta jakby był jego własnym6. Bierze w nawias swoje przeżywanie, by zanurzyć się w przeżycie rozmówcy. Patrzy jego oczami. Odczuwa uczucia klienta tak jakby były jego własnymi. Jest obecny i stara się podłączyć do doświadczenia swojego rozmówcy, by udać się wraz z nim w podróż do jego wnętrza.

Kluczowe jest tu owo „tak jakby”, ponieważ w tej wspólnej drodze nie mogę zapomnieć, że jesteśmy odrębnymi osobami. Jeśli to zgubię, może okazać się, że utkniemy w emocjach i będziemy wspólnie zalewać się łzami, skąd nie będzie dla nas ratunku. Mój dostęp do zdrowej części siebie jest jak światło, które oświetla naszą ścieżkę. Mogę zanurzyć się w falach, w których toniesz razem z tobą, byś nie był tam sam, ale jednocześnie nie wypuszczę koła ratunkowego z ręki.

Jeszcze wiele można by napisać o terapii skoncentrowanej na osobie. Zakończmy jednak na tym, co z koncepcji Rogersa porusza mnie najbardziej. Ta żyzna gleba relacji nie jest zastrzeżona wyłącznie dla kontaktów pacjent – terapeuta. Rozwój uruchamia się wszędzie tam, gdzie doświadczamy akceptacji, autentyczności i empatii. Czy to nie cudowne, że każdy z nas ma taką moc?!

Sara Katulska

  1. D. Mearns, B. Thorne, Terapia skoncentrowana na osobie, s.7.
  2. C. R. Rogers, O stawaniu się osobą, s.34.
  3. Tamże, s.35; D. Mearns, B. Thorne, Terapia skoncentrowana na osobie, s.1.
  4. M. Sowicka, G. Supel-Szczerbic, Rytm życia między relacją a autonomią, [w:] M. Król – Fijewska (red.), Doświadczenie a psychoterapia, s.180.
  5. D. Mearns, B. Thorne, Terapia skoncentrowana na osobie, s.97.
  6. C. R. Rogers, O stawaniu się osobą, s.348.

Bibliografia

  1. Geller S. M., Greenberg L. S., Obecność i zaangażowanie psychoterapeuty. Poszukiwanie efektywnej psychoterapii, Warszawa 2017.
  2. Jakubowska U., Terapia humanistyczno – egzystencjalna, [w:] Grzesiuk L. (red.), Psychoterapia. Teoria. Podręcznik akademicki, Warszawa 2005.
  3. Kahn M., Między terapeutą a klientem. Nowa relacja, Warszawa 2020.
  4. Król – Fijewska M. (red.), Doświadczenie a psychoterapia, Warszawa
  5. Mearns D., Thorne B., Terapia skoncentrowana na osobie, Kraków 2010.
  6. Procharska J. O., Norcross J. C., Systemy psychoterapeutyczne. Analiza transteoretyczna, Warszawa 2006.
  7. Rogers C. R., O stawaniu się osobą, Poznań 2002.
  8. Rogers C. R., Sposób bycia, Poznań 2012.
  9. Rogers C. R., Teoria terapii, osobowości i relacji interpersonalnych, Warszawa 2016.
  10. Rogers C. R., Terapia skoncentrowana na klienta. Grupy spotkaniowe, Wrocław 1991.